Małgorzata Musierowicz "Opium w rosole"
Kolejna przeczytana książka rzutem na taśmę, no bo ileż to roboty przeczytać część Jeżycjady.
Tym razem zgodnie z kolejką "Opium w rosole" - onegdaj moja najukochańsza, którą kojarzyłam jako niezwykle ciepłą powieść. Pamiętałam urocze odwiedziny Genowefy Lompke vel Pompke na obiadek.
Jakże inny jest mój odbiór tej książki dzisiaj!
Nie to, że jest zła, co to, to nie.
Kto wie, może jest nawet lepsza niż kiedykolwiek.
Jest za to też stanowczo bardziej przejmująca niż kiedykolwiek. Nie wiem, doprawdy, jak mogłam wspominać jako ciepłą i miłą powieść o tym, jak Aurelia Jedwabińska ucieka z domu, w którym ma wyraźne objawy nerwicy, spowodowane despotycznym, zimnym chowem matki, która wszak ją kocha, ale nie potrafi tego za grosz okazać. I skazuje córkę na całodniowe przebywanie u oschłej sąsiadki.
Scena z wyrzuconym za okno Pieskiem trochę rozdarła moje serce.
Tak, wiem, niby to żadna aż taka krzywda, ale mną obecnie rządzą takie, a nie inne hormony i emocje - i to było stanowczo za dużo na moje skołatane nerwy ;)
Aż od razu najchętniej porwałabym "Dziecko piątku", żeby przypomnieć sobie, jakie były dalsze losy Aurelii i Ewy, czy aby potem już zagościła miłość w ich domu?
Ale nie ma mowy, jedziemy grzecznie po kolei!
Comments
You can login with your Hive account using secure Hivesigner and interact with this blog. You would be able to comment and vote on this article and other comments.
No comments