9 months ago

Bonnie Garmus, "Lekcje Chemii"

"Lekcje Chemii" - książka, która ostatnio sporo mi migała w mediach społecznościowych, jako rewelacyjna książka obyczajowa dla kobiet. Uznałam więc, że chyba będzie to dobry wybór jako książka do przeczytania po Jeżycjadzie. Cóż, chyba jednak nie.

Fabuła

Zacznijmy od tego co jest niezłe - a mianowicie sama fabuła jest spoko. Książka opowiada o losach Elizabeth Zott, chemiczki, próbującej zrobić karierę naukową w połowie lat 50. Oczywiście jest dyskryminowana na każdym kroku. Do tego zarówno w trakcie studiów, jak i potem w miejscu pracy, jest obrzydliwie molestowana seksualnie. Nie poddaje się jednak, próbuje wciąż prowadzić swoje przełomowe badania. W międzyczasie zakochuje się z wzajemnością w innym naukowcu, jako wyzwolona kobieta - naukowiec nie zgadza się na ślub, nie planuje mieć dzieci, ale zalicza wpadkę - i staje się niezamężną matką, tracąc rzecz jasna z dnia na dzień pracę, bo jakżeby inaczej.

Elizabeth jest kobietą niebojącą się wyzwań i dumnie prezentującą swoje poglądy, ma przebojowy charakter, co pozwala jej zdobyć posadę w telewizji - zaczyna prowadzić program kulinarny "Kolacja o szóstej", który tak naprawdę nie jest programem kulinarnym, a lekcjami chemii i życia dla wielu oglądających go kobiet. Elizabeth pokazuje im, że mogą wyjść poza schemat gospodyni domowej, że mogą dążyć do swoich celów i robić własną karierę.

Najfajniejsze w lekturze były te chemiczne wtrącenia i porównania - kiedy gotowanie sprowadzała do reakcji chemicznych, albo kiedy uczyła się wioślarstwa, analitycznie rozkładając je na czynniki pierwsze.

Kompletnie nie przekonał mnie natomiast wątek psa, którego Elizabeth uparcie uczyła ludzkiej mowy, nauczyła go rozumienia kilkuset słów i uczyniła asystentem w swoim domowym laboratorium chemicznym po tym, jak straciła pracę naukowca. To było zdecydowanie przesadzone, z jednej strony książka ta dotyczy tak istotnego problemu jak dyskryminacja kobiet świata nauki, a z drugiej - mamy prawie gadającego psa laboranta w googlach i z palnikiem?

I samo zakończenie też trochę jakoś mi nie podeszło. Niby jest to dobre zakończenie, ale pokazuje, że Elizabeth osiągnęła swoje cele tylko i wyłącznie dzięki przypadkowi i wsparciu rodziny ukochanego. Czyli nie mamy happy endu w rozumieniu takim, że kobieta w latach 50.tych mogła sama coś w życiu osiągnąć (w dziedzinie nauki, bo ok, popularność w telewizji Elizabeth zdobyła sama, bez dwóch zdań).

Thank You Captain Obvious!

To, co najbardziej mi się w książce nie podobało, to traktowanie czytelniczek jak idiotki. Serio. Powieść o tym, jakie to kobiety są mądre i samowystarczalne, a niesłusznie dyskryminowane, a autorka sama poddaje w wątpliwość inteligencję odbiorczyń. Bo wszystko jest tu wyjaśnione tak dosadnie, na tacy, że aż chwilami to boli. Kiedy jakaś sytuacja nie była do końca czytelna i pozostawiała miłe pole do domysłu, to już w kolejnym rozdziale poznawaliśmy ją z punktu widzenia innego jej uczestnika, tak, żeby przypadkiem nic nie pozostało niewyjaśnione. No serio? Zrozumiałam za pierwszym razem, dziękuję!

Mam też trochę pretensji do walorów językowych tej książki. Rzecz jasna, po lekturze Musierowicz mało która inna książka wydaje się być napisana z jednakowym polotem, ale tu było wyjątkowo drętwo. Nie wiem czy to kwestia autorki, czy tłumaczeń, ale poziom bardzo przeciętny. Pod tymi względami bardzo uboga lektura. Taka, hmm, nie chcę wpadać w stereotypy, ale właśnie typowo "amerykańska", "hollywoodzka". Na pewno jest to ciekawy materiał na ekranizację - z tego co się orientuję, już jakaś powstała - na pewno ma też swoje momenty i przebłyski dobrego humoru, ale jako całość to muszę przyznać, że nie rzuciła mnie na kolana.

  • 53Upvotes
  • $3.58Reward
  • 1Comments

Comments

You can login with your Hive account using secure Hivesigner and interact with this blog. You would be able to comment and vote on this article and other comments.

Reply

No comments